Szałaśnictwo

Pasterze, pozostający na szałasie przez ok. 20 tygodni, skracali sobie czas głównie wykonywaniem drobnych przedmiotów z drewna: łyżek, czerpaków, stołków z jednego pnia. Typowymi naczyniami szałaśnymi były tzw. naczynia mosorowe — „mosoiy”. Wykonywano je z odziomków pni ściętych wysoko nad ziemią, które, butwiejąc stopniowo od środka, oblewały się jednocześnie od zewnątrz, pod korą, wzorzystą, twardą powłoką, zwaną również mosorem. W zależności od średnicy pnia, po wstawieniu dna otrzymywano naczynia różnej wielkości: od maleńkich czerpaków do żętycy po olbrzymie „puciery” do klagania mleka.

Od czasu do czasu bacza wyciągał spod wyrchliny długą na 3 czy 4 metry trąbę owczarską i grał „ku wsi”, aby gazdowie wiedzieli, że na szałasie wszystko w porządku. Czasem jednak płynęła ku dolinom trwożna nuta, którą tłumaczono tak:

Pójcie haw hazdowie,
przyszli tu miechowie,
syreczek papajom,
owieczki rzazajóm!

Był to umówiony sygnał, na który wszyscy „spólnicy” spieszyli na szałas, bronić zagrożonego dobytku przed rabusiami.

Młodzi pasterze przygrywali często przy owcach na własnej roboty piszczałkach, a gdy któremu „tęsknica” mocno dopiekła, stawał na groniu i śpiewał:

Helo, helo, Zuzanko, jako ci sie pasie?…
Helo, helooo!…

A Zuzanka, pasąca krowy po drugiej stronic doliny, odpowiadała „helokając” śpiewnie:

Mnie sie dobrze pasie, tobie nie wiym jako?…
Helo, helooo!…

Największy rozwój szałaśnictwa w Beskidzie Śląskim przypadł na II połowę XVIII w. i I połowę XIX w. W 1780 r. liczba owiec i kóz w samych tylko cieszyńskich dobrach kameralnych w Beskidach przekroczyła 25 tys., natomiast w 1840 r. na całym Śląsku Cieszyńskim liczbę owiec szacowano już na blisko 85 tys.! Jednak w tym samym okresie lasy, w których górale dotąd bez przeszkód paśli bydło oraz pobierali, prawie bez ograniczeń, drewno budowlane, na opał i do wyrobu narzędzi gospodarskich, stały się obiektem większego zainteresowania zwierzchności. Podczas gdy w 1722 r. lasy dały komorze cieszyńskiej dochód ledwie 120 florenów, to 30 lat później, za sprzedane drewno i węgiel drzewny, przyniosły 300 razy więcej!

W 1756 r. wyszła cesarska ustawa „lasowa”, nakazująca zalesianie przynajmniej połowy wyciętego obszaru. Dziesięć lat później księstwo cieszyńskie objął zięć cesarzowej Marii Teresy, książę Albrecht. Sprowadził on z Saksonii nową służbę leśną i rozpoczął ograniczać góralskie swobody. W celu ochrony przed szkodami, wyrządzanymi przez bydło i pasterzy, rozpoczęto komasację lasów. Usuwano górali ze śródleśnych łąk, najpierw drogą wymiany na inne, potem wprost odbierając im tereny, które ich przodkowie legalnie wykupili i płacili za nie czynsz. Ograniczono też góralom pobór drewna, wprowadzając równocześnie opłaty za nie. Na nieposłusznych posypały się kary, przy czym za najbardziej buntowniczą wieś uchodziła wówczas Wisła*. Górale śląscy, broniąc swych uprawnień, składali memoriały do władz miejscowych w Cieszynie i krajowych w Brnie, do księcia Albrechta, a nawet do samego cesarza Franciszka II. „Odpowiedź” na skargi przyszła w 1800 r.: sprowadzone wojsko siłą stłumiło opór i zmusiło wsie beskidzkie do przyjęcia układu. Na jego mocy odebrano góralom 1/10 część terenów pastwiskowych (przeszło 4 tys. morgów) z przeznaczeniem na zalesianie, przy jednoczesnym zapewnieniu, że pozostawione im pastwiska nie będą już zmniejszane i że „(…) będą na zawsze zabezpieczeni w swym posiadaniu’’.

Zarząd dóbr książęcych zaczął jednak wkrótce łamać ugodę, żądając odstąpienia dalszej, blisko 1/3 części pastwisk. Górale podjęli opór. Kiedy w 1838 r. służba leśna przystąpiła w Jaworzynce* do sadzenia lasu na dotychczasowym terenie wypasowym, góralki gromadą zasiadły dołki przygotowane pod sadzonki. Zostały za to pobite przez urzędnika Langera, który na ich grzbietach połamał szablę. Kilkudziesięciu jaworzynczan aresztowano, a na wieś nasłano egzekucję wojskową.